Niedziela, 13 kwietnia, godzina 3:59. Ze snu zrywa mnie jakże przyjemny dźwięk budzika. Na zewnątrz panują egipskie ciemności, zerkam za okno wypatrując blasku gwiazd, niestety na próżno. Całkowite zachmurzenie, myślę sobie...deszcz? Klamoty oczywiście spakowane dzień wcześniej, pozostaje zaparzyć kawy do termosu i w drogę. Temperatura powietrza jak na tę porę roku przyjemna, około siedmiu stopni Celsjusza.
Na swoją drugą tegoroczną zasiadkę wybieram akwen, nad którym byłem dwa tygodnie temu. Tym razem po drodze nie nękała mnie gęsta mgła, i bez przeszkód, w towarzystwie radiowej trójki, zameldowałem się na leśnym parkingu. Dookoła gęsty las, do wschodu słońca pozostało jeszcze około pół godziny, nie bacząc jednak na otaczające mnie ciemności i zawsze obecny lęk, otwieram drzwi mojej ciężarówki i wypakowuję cały majdan za zewnątrz. Nie oglądając się za siebie, w akopaniamencie biegnących z lasu tajemniczych odgłosów i padającego deszczu, zmierzam w kierunku mojego stanowiska.
Swój obóz, z racji kilkunastogodzinnego wypadu, rozbijam dość sprawnie, i po około dwóch kwadransach mogę rozkoszować się widokiem wędzisk spoczywających na tripodzie.
Moja taktyka, poza drobnym szczegółem, pozostała bez zmian. Mieszanka PVA skłądająca się z sypkiej zanęty, prażonych konopii, pokruszonych kulek proteinowych i drobnego, o różnej gramaturze i barwie pelletu, zamykam w woreczku o rozmiarze medium, i wraz z ciężarkiem i dziesięciocentymetrowym przyponem znajdującym się wewnątrz, posyłam na siedemdziesiąt metrów, pod sąsiedni i niedostępny brzeg. Na haczykach nr 6. ponownie zawitała kulka pop-up 15 mm red robin fluro od Dynamite Baits. Szczegółem, na który nie zdecydowałem się ostatnio, był halibutowy booster, którym nasączałem smakowite zawiniątko, Gwarancją sukcesu bym tego nie nazwał, ale pomyślałem sobie...wczesna wiosna, niech zaśmierdzi!
Mijają kolejne godziny, do południa zestawy zdążyły już wyfrunąć trzykrotnie i niestety, poza wiszącym w powietrzu deszczem i zbliżającymi się z oddali ciemnymi chmurami nic się nie dzieje. Czas nad wodą strasznie szybko leci, brań nie ma, pozostaje tylko wyjadać zapasy i wpatrywać się w wodę, która za "chiny" nie chce zdradzić swoich tajemnic. Bardzo dziwiło mnie, że nie było widać oznak żerujących karpi, dosłownie jakby jakaś magiczna moc zaklęła tę wodę i wyssała z niej wszelką aktywność żyjących w niej istot, które przecież powinny się budzić teraz do życia.
Po południu wiatr przegonił chmury i wyszło słońce, które pięknie rozświetliły moje Patrioty na bordowy kolor. Zrobiło się zdecydowanie cieplej i mogłem zrzucić gruby softshell. Zbliżała się pora obiadowa, sygnalizatory w dalszym ciągu milczały, i gdyby nie spacery brzegiem jeziora z aparatem w ręku,to zanudziłbym się na śmierć.
Po kilku godzinach wpatrywania się to w wędki, to w wodę zwróciłem uwagę na bardzo ciekawą rzecz. Nie wiem czy ktoś z Was doświadczył kiedyś czegoś podobnego.
Po zarzuceniu zestawów, po kilku minutach, w obręb moich zestawów, podpływało coś, co przypominało kaczki.
Zwierzątko co chwilę nurkowało na dość długą chwilę i wypływało na powierzchnię. Po kilku rzutach, i zaobserwowaniu, że sytuacja się powtarza, i za każdym razem kaczuchy nurkują tam, gdzie leżą moje kulki, zacząłem się martwić na poważnie. Odpaliłem Google i ku mojemu ździwieniu okazało się ów zwierze to nie kaczka, lecz perkoz. Węsząc głębiej docierały do mnie coraz to złe informacje, na "spalonym" łowisku kończąc. Nie chcę tłumaczyć swojego niepowodzenia wyżerającymi zawartość moich woreczków PVA perkozami, ale jakoś trudno jest mi sobie wyobrazić, żeby karp i upierdliwy ptak pływały obok siebie, nie zwracając na siebie uwagi. Ciekaw jestem Waszych opinii i czy doświadczyliście podobnej sytuacji, i czy rzeczywiście wiąże się z tym ten najgorszy scenariusz, czyli opuszcenie łowiska.
Długo szukałem dla siebie wczesnowiosennej, niedużej i płytkiej wody. Wiązałem z tym urokliwym, leśnym jeziorkiem duże nadzieje, ale w obliczu występującego tam ptactwa, obawiam się, że będe musiał poszukać innego łowiska na karpiowe zasiadki.
Pozdrawiam, życząc sobie, jak i Wam pięknych karpi na macie!