W końcu urlopik. A jak urlopik to przyjazd do Polski i oczywiście karpiki. W planach wyskok na trzy zbiorniki. Rudy, Gosławice i Kormoran. Ciekawe jak karpie będą współpracowały w taką pogoda. Temp. codziennie ok. 30 stopni. Masakra. Na początek jadę na Rudego. Nie za dużo wiem o tym zbiorniku , więc trzeba go poznać. Tymbardziej, że nie mam tam daleko. Trochę ponad godzinka jazdy i jestem na miejscu. I od razu rozczarowanie. Zarośnięte to jak nie powiem co. Chciałem sobie połowić "spokojnie z rzutu" a to będzie raczej "extrim z rzutu". Rezygnuję. Nie będę męczył się w zielsku bez pontonu.
Co tu teraz robić?? Szybka decyzja- jadę na Nowaki. Po dotarciu na miejsce kolejne rozczarowanie. Jest remont tamy, stan wody o ok. 1,5 m niższy i na dodatek okazało się, że woda ciągle schodzi. W takich warunkach trudno będzie połowić , ale już zostaję.
Niestety przez trzy doby karpie nie żerowały. Na całym zbiorniku cisza, zero brań. Spokój zakłócają tylko burze. Zjeżdżając już z łowiska dowiaduję się , że nad ranem został złowiony "trzyłuski". Waga 28,500kg. Chłopaki siedzieli we czterech od dwóch dni i zaliczyli pierwsze branie. i to jakie. Pięknie!!!
Za trzy dni miałem jachać na Gosławice, ale wyjazd niestety nie doszedł do skutku. Zamiast tego na "Kormoranie" spędzę nie jak planowałem trzy a cztery doby. Szkoda trochę mi tych Gosławic, bo będę tam na tygodniowych zawodach pod koniec września i chciałem choć trochę poznać wodę. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Kormoran wita mnie piękną pogodą dla plażowiczów. Słońce grzeje, ale co tam. Zaczynam. Dzisiaj łowię tylko z jedynki, ale od jutra na trzy doby mam dla siebie 1 i 12. Na początek ponton na wodę i małe rozeznanie. Jest tak jak się spodziewałem. Podwoda łąka otoczona trzcinowiskiem.
Szukam jakiś miejscówek i wywoże zestawy. Na początek jedna pod trzciny, drugą na otwartą wodę na granicy rośinności z twardym dnem, a trzeci kij to popek nad łąką. Spod trzcin ptactwo wyżera całą zanętę. I tak co dosypię kulek to po ok. godzinie nie ma już nic na dnie i na włosie.
Pierwszym połowem okazał się młody łabędź, druga była łyska. Dopiero ok. godz. 21 karp uprzedził ptaszki i jest odjazd. Wskakuję do pontonu i rozpoczynam zabawę. Mały , ale dał trochę popalić. Pierwszy na macie. W nocy mam jeszcze dwa branie z tego samego miejsca. Jeden z karpi wychodzi na otwatą wodę i po emocjonującym holu jest mój. Drugi natomist parkuje w trzcinach i nie odbyło się bez kąpieli. Udało się wyprowadzić go na otwartą wodę, a dalej już holuję stojąc po pas w wodzie. Trzy brania , trzy karpie. Nie za duże, ale nie ma co narzekać.
Nastepnego dnia ok. południa wędkarz z dwunastki opuszcza swoje stanowisko i mam całą zatokę dla siebie. Od razu szukam miejscówek pod drugą stroną. Znajduję dwie obiecujące i tam wywożę dwie wędki.
Po dwie garście kulek i peletu na zestaw i można czekać. Przed północą krótki odjazd i płynę po rybkę. Tak jak myślałem od razu zaparkowała w trzcinach. Podpływam pod same trzciny, ale samemu nie za dużo mogę zrobić i czeka mnie kolejna kapiel. Wchodzę do wody i idę powoli za rybką w trzciny. Parę minut brodzenia i odchaczania żyłki opłaciło się. Po chwili ładny karpik ląduję w podbieraku.
Kolejna brania nad ranem. I sytuacja jak poprzednio. Kąpiel, brodzenie , wyprowadzenie karpia na otwartą wodę i............... nie ma pontonu. Odpłynął sobie parę metrów dalej. Trzeba gonić za nim jednocześnie kontrolując hol. Wody już po szyje, zielsko gęste i sięga dobrze za kolana, ale mam ponton. Jakoś się na niego pakuję ciągle mając rybę na kiju. Dalej poszło już łatwo. Kolejna zdobycz jest moja.
Dwie godziny spania i budzi mnie piękna rolada z jednego z nowych miejsc. Jak rolada to ryba jest na otwartej wodzie. w ponton i za nią. Tak jak miało być , ciężarek się wypiął i karp mógł mnie trochę poholować po zatoce bez zaczepiania o podwodne zielsko. Chyba najlepszy z holi na tej zasiadce. Sześć brań , sześć karpików na macie. Dobrze jest.
Trzeciego dnia rezygnuje z łowienia na otwarej wodzie, nawet pika nie ma z tych miejsc i będę obławiał już tylko trzcinki. W dzień tradycyjnie ptaszki wyjadaja mi zanętę , nic się nie dzieje. Idę na piwko do baru, później odwiedzam chłopaków z 8,9,10 i 11. Przez pięć dni we czterech łowiąc na otwarej wodzie mają tylko dwie ryby. Jeden z nich dziwi mi się trochę że ja tak po nocach nie boję się łazić sam po tych zielskach itp. Uśmiecham się tylko i odpowiadam mu, że pewnie sam też by wszedł. Nigdy nie wiadomo co jest haku.
Moje wydeptane korytarze.
Noc już powoli zapada więc pora na brania. I są! Na początek zaliczam pierwszą spinkę. Niestety karp był tak energiczny i tak plątał się w tych trzcinach i gwałtownie odjeżdżał po dwa metry ,że nie nadążałęm za nim wyplątywać żyłki i zrywająć zestaw wygrał walkę. Kolejna wywózka zakończyła się zachaczeniem żyłeczki o coś i wędka wpada do wody. Szkoda, że nie ma nikogo do pomocy. Nie zraża mnie to i po chwili płynę znowu.Wszystko wywiezione można kłaść się spać. Ze snu budzi mnie piękny dźwięk z mojej centralki i w mgnieniu oka siedzię w pontonie. Karp tym razem wybrał wariant obrony na otwartej wodzie, co mnie bardzo cieszy. Nie ma kapieli, jest za to darmowe pływanie po zatoce. Jak narazie największy karp.
W nocy były jeszcze dwa brania i jeden wylądował na macie.
Trzy doby minęły a ja dalej bez karpia z dwójka z przodu. Ostatni dzień przede mną. Nie poddaje się i walczę dalej. W dzień próbuję trochę na ziga, ale czarną pianką interesują się łyski a popapkiem kaczki. Trudno, nie ma sensu. Można iśc na zimne piwko, a wieczorem próbować dalej.
Wieczorne branie kończy się zwycięstwem karpia. Nie chciałem, żeby wszedł w trzciny i przytrzymałem na siłę. Hak urwał się zaraz przy oczku. To była pierwsza i ostatnia próba siłowego holu. Chwilę później jest już jeden do jednego. Naprawdę śliczny karpik laduje na macie.
Pora na drzemkę ( oby jak najkrótszą). Spanko trwało może ze trzy godzinki i jest pobudka. W ponton i za rybką. Hol trwa już parę minut kiedy słyszę piiiiiiiii. Czyżby karp wszedł w żyłki? Patrzę w kierunku brzegu, ale to skrajna wędka. Także jak dobrze pójdzie będzie dublet. Po chwili sygnał ustaje. Spinka albo trzciny? Kończę hol , płynę do brzegu, odchaczam karpika, "umieszczam w przechowalni" i biorę się za drugą wędkę. Tak jak myślałem zaparkował w trzcinkach i tam "czekał" na mnie. Podpłynięcie do niego i o dziwo łatwo wychodzi na otwarta wodę.Trochę walki i jest mój. Mam dublecik.
Taraz spać. Rano trzeba wracać a tu żadna nocka nie przespana. Może teraz uda się ( chcę i nie chcę heheh) Ze dwie godzinki snu i znowu pobudka.Hol , podebranie , fotki , rybka do wody i trzeba powoli kończyć.
Patrzę na zegarek. Jest prawie w pół do ósmej. Szybkie śniadanko i trzeba się pakować. Połowiłem trochę ładnych karpi, ale pozostał mały niedosyt. Nie ma karpia z dwójka z przodu. Jeszcze zadzwonił kolega do mnie, rozmawiamy i w tym momencie piiii. Rzucam telefon, wędka do góry. Od razu gwałtowny odjazd i stoi. No to będzie poranna kąpiel. Płynę , wchodzę w te trzciny. Ojojoj trochę daleko wpłynął. Zostawiam wędkę na pontonie , wyjmuję sztucę z podbieraka i powoli metr po metrze idę za karpiem. Żyłkę trzymam delikatnie napiętą w rękach. Co sie zbliżę, to on znowy metr dalej i tak z parę minut. W końcu mam go metr od siebie. Będzie ponad 20 kg. I co tu teraz robić? Jestem z 10 metrów w tym gąszczu, podbierak został w połowie drogi. Na otwartą wodę nie ma szans go wyprowadzić. Stoję i patrzę na karpia, którego mam na wyciągnięcie ręki. Podciągam do siebie za leadkore, dotykam go i w tym momencie szarpnięcie i hak wypada z pyska. Wody po kolana , karp nie ma gdzie uciekać a po drugie nawet nie ma ochoty. Biorę go jak dziecko na ręce, wracam parę metrów do podbieraka i wkładam tam karpia. Ponad sto mertów do brzegu pokonuje chyba w kilka sekund. Teraz mogę zważyć swoją zdobycz. Jest tak jak myśłałem. Ponad 20 kg. Dokładnie 22,400 kg. Piękny !!!!
Jeszcze tylko kąpiel z karpiem i można kończyć tą udaną , pełną emocji samotną zasiadkę. Ogółem 17 brań, z czego 13 karpi wylądowało na macie.
http://cyprinusteam.eu/index.php/artykuly/144-urlop-z-karpiami
Piotr Hibner
nast. »