Nie mam wielu okazji do zweryfikowanie tego pytania, zazwyczaj bowiem łowię w wodach gdzie kulki są na porządku dziennym. Dwukrotnie jednak dobitnie przekonałem się, że karp wcale nie musi być zawczasu nęcony kulkami, aby z powodzeniem na nie brać. Pierwszy przypadek miał miejsce ponad 20 lat temu, kiedy kulki były w Polsce czymś zupełnie nowym, a o metodzie włosowej mało kto słyszał (wędkarze nagminnie nadziewali kulki na haczyk!). Nad jednym z moich ulubionych jezior nęciłem i łowiłem na ziemniaki. Pierwsze kulki, które trafiły do moich rąk, natychmiast powędrowały do wody, w dalszym ciągu nęconej ziemniakami. Co się okazało? Karpie brały tak jakby nic się nie stało. Mało tego, zauważyłem, że częstotliwość brań jest większa. Dno było tam dość miękkie, więc najprawdopodobniej intensywny, owocowy zapach kulek ułatwiał rybom zlokalizowanie pokarmu. Tak zaczęła się moja przygoda z kulkami.
O tym, jak na kulki może reagować karp przyzwyczajony do kukurydzy, przekonałem się dopiero dobrych kilka lat później. Pewnego lata, odwiedziłem jezioro Wygonin. Była to moja pierwsza wizyta nad tę wodą. Trwała ona zaledwie jedną noc, podczas której złowiłem 6 sztuk, używając jednak wyłącznie kukurydzy (fot. 1). Po raz drugi przyjechaliśmy 3 osobową ekipą (wraz ze mną łowili Leszek Zawadzki i Krzysiek Kałuża) już na 3 dni. To była znakomita okazja do zweryfikowania kukurydziano-kulkowego mitu. Przed naszym przyjazdem łowisko było nęcone kukurydzą przez ponad tydzień. Kiedy znalazłem się na brzegiem odkryłem resztki aromatyzowanej kukurydzy, oraz porozrzucane kulki. Okazało się, że tuż przed nami łowił tam znajomy Anglik mieszkający w Polsce, któremu tę wodę poleciłem. Od gospodarza łowiska dowiedziałem się, że wyjechał z Wygonina bardzo zadowolony, łowiąc kilkanaście karpi, z których największy miał bodaj 13 kg. Idąc tym tropem, długo się nie namyślając, na zestawy założyłem kulki (fot. 2). Podobnie zrobili moi kompani. Po zarzuceniu wędek popłynęliśmy nęcić (kukurydzą i kulkami), i już wsiadając do łodzi usłyszeliśmy pierwszy odjazd. Przez 3 dni brania były regularne, można więc było spróbować kulek o różnych aromatach i średnicach. Okazało się, że karpie biorą zarówno na owocówki, kulki maślane, jak i na śmierdziele, na 16 mm, a także na bałwanki z kulek 22 mm (fot. 3). Próbowaliśmy własnych wyrobów, a także kulek gotowych kilku firm. Sprawdzały się niemal wszystkie! Jest to dla mnie dowód, że na dziewiczej wodzie (jeszcze trochę takich u nas zostało), a także takiej gdzie używa się wyłącznie kukurydzy, można bez obaw używać kulek. Gorzej jest na wodach gdzie kulki są karpiom doskonale znane. To właśnie tam zdarzają się sytuacje, że częściej dadzą się skusić na kukurydzę lub inne drobne przynęty (fot. 4).
Łowiąc na kulki, zaś nęcąc zarówno nimi jak i kukurydzą, możemy liczyć na intensywne brania, ale musimy też zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Po pierwsze, dość częsty jest niezbyt chętnie widziany przyłów – najczęściej amury lub leszcze. Po drugie, kukurydza przyciąga raczej małe karpie, dla których jest ona atrakcyjna. Karpie duże, pływające pojedynczo lub w małych grupach, wolą pożywienie bardziej konkretne, które nie wymaga zużywania tak dużej dawki energii. Dlatego też powtórzę credo wytrawnych łowców – chcesz mieć w łowisku duże karpie? Nęć wyłącznie kulkami.
Naturalnie jest to lekkie uproszczenie sprawy, bo Wygonin nie może stanowić odnośnika do wszystkich innych wód. Jest to jezioro naturalne, o bardzo czystej wodzie i twardym dnie. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że w tego typu zbiornikach na kulki można łowić z marszu. Sprawa może wyglądać nieco inaczej w płytkich mulistych zbiornikach, czy zarośniętych wodach. Wybierając się nad nieznane nam łowisko, gdzie jednak często jest używana kukurydza, warto jednak próbować kulek, na chociaż jednym zestawie. Jest to, jak mawia pewien znajomy, łowienie o wiele bardziej higieniczne.