Typowa wywózka, większości karpiarzom jest dobrze znana. To najczęściej wielkie jezioro zaporowe i żerowiska karpi położone nieraz setki metrów od brzegu. Bez solidnego środka pływającego, nie ma co zaczynać łowić (fot. 1). Nawet, jeżeli łowisko jest dość blisko i będziemy w stanie rzucić 120-130 m, to każdy silniejszy wiatr i fala, natychmiast przesuną nasz zestaw kilka metrów od nęconego obszaru.
Podobne sytuacje raczej się nie zdarzają na wodach małych i średniej wielkości. Tam zazwyczaj łowi się nie dalej niż 100 m od brzegu. Czy w takim razie w rachubę wchodzi wyłącznie zarzucanie z brzegu? Nie koniecznie. Wszystko oczywiście zależy od łowiska. Jeżeli jest to woda o czystym, mało urozmaiconym dnie, wywożenie będzie nonsensem. Kiedy jednak jesteśmy nad wodą o dnie pofałdowanym, z gęstą podwodną roślinnością, bądź obfitującym w twarde zaczepy, trzeba się zastanowić nad możliwością wywożenia zestawów (fot. 2). Podstawową sprawą jest uzyskanie informacji czy na danej wodzie można to robić, dopiero wówczas możemy brać się z pompowanie pontonu czy wodowanie łódki.
Jest kilka sytuacji, w których wywożenie, nawet na nieznaczne odległości, znacznie zwiększa prawdopodobieństwo brania. Tak jest w większości żwirowni. Karpiarze spędzający nad nimi większość swoich zasiadek, doskonale wiedzą, że skutkuje tylko dokładne, wręcz punktowe podanie przynęty. Do tego potrzebna jest doskonała znajomość ukształtowania dna tak, aby bez problemów trafić na sam szczyt podwodnej górki. Ważne jest nie tylko ukształtowanie, ale także wiedza o tym, co zalega na dnie. Pomoże w tym echosonda, ale czasami nieodzowne jest ręczne ostukanie dna ciężarkiem zawieszonym na plecionce. Podanie przynęty w mulistych wodach jest niezwykle trudne. Jedynie znajomość dna, wiedza o tym, w którym miejscu jest ten jedyny twardy plac, może przynieść sukces. A dokładne położenie przynęty jest w takim przypadku możliwe jedynie z wywózki. Naturalnie niezbędne jest uprzednie oznaczenie łowiska markerem, ale to sprawa oczywista (fot. 3).
Także w łowiskach z zaczepami czy koloniami małż, nieodzowne jest wywiezienie zestawów, tak, aby żyłka ominęła najgorsze przeszkody. W takich przypadkach często używam pływaków do uniesienia żyłki znad dna, a taki dodatkowo uzbrojony zestaw w ogóle nie nadaje się do rzutu. Zdarzało mi się korzystać z dobrodziejstwa pontonu łowiąc nawet w malutkim, 3 hektarowym wyrobisku. Przeciwległy jego brzeg był stromy i porośnięty zwisającymi nad wodą gałęziami krzaków. Karpie jak na złość, żerowały pod samym brzegiem, prawdopodobnie polując na gnieżdżące się w skarpie robaki. Mimo odległości 50 metrów, zarzucić nie było sposób, gdyż za każdym razem zestaw lądował w krzakach, lub przed nimi, a wówczas nie było brania. Mały pontonik rozwiązał problem, każdy zestaw mógł być położony tuż przy skarpie, w 30 cm przerwach między gałęziami (fot. 4).
Oprócz pytania czy wywozić, często zastanawiamy się jak to robić? Najprostszym, ale i najgorszym pomysłem, jest pozostawienie wędki na podpórkach, odkręcenie szpuli kołowrotka lub włączenie wolnego biegu, a następnie wywożenie zestawu. Po paru takich próbach, skręcenie żyłki murowane. Jeżeli jesteśmy sami na łowisku i nikt nie może nam pomóc (trzymając wędkę z otwartym kabłąkiem), połóżmy wędzisko na podpórkach, otwórzmy kabłąk, a w pierwszą przelotkę włóżmy kawałek mokrej gąbki. Zapobiegnie to plątaniu się żyłki, jednocześnie pomoże w jej naciągnięciu podczas wywózki. Innym sposobem jest zabranie ze sobą wędziska. Wówczas wywozimy zestaw, wracając wraz z wędką. Podczas położenia zestawu ważne jest, aby nie uległ on splataniu, dlatego nigdy nie wrzucamy go do wody, a spuszczamy wraz z żyłką, aż do momentu, kiedy poczujemy, że osiągnął dno. Podczas powrotu z wędka istotne jest, aby prowadzić łódź w linii prostej do naszego stanowiska, tak, aby z żyłki nie zrobił się brzuch. W dzień jest to dość proste, gorzej nocą. Dobrym pomysłem jest więc świetlne oznaczenie naszych podpórek czy rod poda. Wystarczy przymocować do niego czerwoną migającą lampkę, jakiej używa się w rowerach (fot. 5). Będzie widoczna nawet we mgle. Dla tych, którzy nie lubią rzucać się w oczy, inna rada. Na tylne ścianki sygnalizatorów można nakleić paski folii odblaskowej. W świetle latarki, z odległości kilkudziesięciu metrów, będzie znakomicie widoczna.
Decydując się na wywózkę, nie radzę jednak popadać w skrajność. Znam wędkarzy, którzy tak przyzwyczaili się do wywożenia przynęt, że niemal zapomnieli jak rzuca się karpiówkami.