Musimy wyraźnie rozróżnić poru roku i nasze zachowanie w każdej z nich. Kwietniowe zasiadki znacznie różnią się od letnich, o czym czasami zapominamy. Sposób nęcenia, podania zestawu, czy rodzaj przynęty są teraz zupełnie inne. O ile latem możemy sobie pozwolić na obfitsze nęcenie, a nawet próby ściągnięcia karpi zanętą w obszar łowiska, podobne działania, w jeszcze chłodnej i pustej wodzie, zazwyczaj zawodzą.
Większość wędkarzy rusza na karpie dopiero w maju, wychodząc z założenia, że wcześniej nie ma to większego sensu. Praktyka pokazuje jednak, że kwiecień może być doskonałym okresem połowu, pod warunkiem, że uda nam się zlokalizować miejsca żerowanie karpi. I tu dochodzimy do najważniejszej sprawy. Mówiąc o lokalizacji ryb, zazwyczaj mamy na myśli obszary, w których uda nam się je zaobserwować. Takie podejście może być jednak zwodnicze. Obserwacje zachowań karpi, poczynione przez wielu uznanych łowców, zdają się mówić o czymś o wiele bardziej złożonym. Sytuacje, w których karpie biorą w miejscach gdzie się pokazują są częste, ale i zwodnicze.
Przede wszystkim powinniśmy wybrać odpowiednie wody do wiosennych zasiadek. Nie polecam dużych zbiorników, bo znalezienie w nich karpi o tej porze roku to jak szukanie igły w stogu siana. Lepiej skoncentrować się na wodach mniejszych, najlepiej płytkich, w których obserwacja ryb jest możliwa (fot. 2). Każdej wiosny wybieram się nad jedno z kilku moich ulubionych małych jezior. Położone są w lesie, a więc osłonięte od wiatru. Dzięki temu woda szybciej się nagrzewa w promieniach słońca, a po drugie zapobiega falowaniu. Niesfalowana tafla jeziora jest dla nas dużym handicapem. Po przyjeździe nad wodę zawsze robię to samo – wchodzę na drzewo rosnące jak najbliżej wody. Dzięki temu, że nie ma jeszcze liści, widok na jezioro jest znakomity. W obserwacji tego, co dzieje się w wodzie znakomicie pomagają okulary polaryzacyjne, ale i bez nich łatwo można zaobserwować karpie, leniwo poruszające się w toni. Czasami warto spędzić na drzewie nieco więcej czasu, nawet godzinę, wówczas można dość dokładnie określić obszary obecności ryb (fot. 3).
Dobrze wiadomo, że karpie nie żerują na całym obszarze zbiornika, a tylko w wybranych miejscach. O ile jednak latem potrafią nawet kilka razy dziennie wędrować do swoich „stołówek”, wiosną raczej cały czas przebywają na żerowiskach. Nie znaczy to jednak, że cały czas pobierają pokarm, wręcz przeciwnie. Zlokalizowanie karpi będzie więc dla nas najważniejsze. Trudniejsza sytuacja jest w głębokich zbiornikach, gdzie obserwacja ryb przebywających na kilku metrach jest niemożliwa. Wówczas raczej nie ma innej metody, jak poszukiwanie ryb metodą prób i błędów, ustawiając zestawy na różnych głębokościach. Do dzisiaj w pamięci mam sytuację nad Jeziorem Wygonin, przed paru laty, na początku kwietnia. Było to tuż po zejściu lodu, a woda miała temperaturę 7 stopni C. Karpie w płytszych partiach zbiornika brały na głębokości 2-3 metrów, natomiast w głębszych ani im w głowie były miejsca położone bliżej brzegu. Brały wyłącznie z 5 metrów, co zapewne było spowodowane występowaniem naturalnego pokarmu właśnie na tej głębokości. To był dla mnie sygnał, że wczesną wiosną karpi możemy szukać nie tylko w najbardziej oczywistych, a więc płytkich miejscach.
Drugim, po lokalizacji, niezwykle ważnym czynnikiem jest podanie zestawu. Wiąże się to oczywiście z nęceniem. Wiosną nęcę bardzo delikatnie, wyłącznie punktowo i nigdy długookresowo. Karpie przebywają zazwyczaj w naturalnych żerowiskach, w których jednak nie ma jeszcze obfitości pokarmu. Zasypanie takiego miejsca kilogramami zanęty spowoduje, że będzie ona tam zalegać dłuższy czas, a więc ryby będą mieć dostatek pożywienia. Tym samym może wydłużyć się okres pomiędzy okresami pobierania pokarmu, a więc brania będą incydentalne. Moim zdaniem jedyny skuteczny i rozsądny sposób to nęcenie punktowe w trakcie łowienia. Najlepsze będzie użycie drobnych zanęt, a więc najwyżej 4 mm granulatu i zanęty sypkiej w Metodzie, lub siatce/woreczku rozpuszczalnym - woreczki najmniejszych rozmiarów (fot. 4). Każdy większy fragment pokarmu może wzbudzać nieufność karpi. Po prostu o tej porze roku w wodzie nie ma większego naturalnego pożywienia. Zestaw końcowy też powinien być delikatny. Rodzaj materiału przyponowego jest bardzo istotny, gdyż o tej porze roku dna jeziora nie porasta jeszcze świeża roślinność, mogąca maskować nasz zestaw. Najważniejsza jest więc jego naturalna prezentacja. Przypon dobieramy do koloru dna – najlepiej brąz lub czerń (kolor zielony jeszcze nie jest naturalny), ewentualnie fluorocarbon. Na koniec sztywnego przyponu daję jednak 2-3 centymetrowy odcinek z miękkiej plecionki, aby haczyk z przynętą zachowywał się naturalnie. Haczyk mały – nr 6, najwyżej nr 4, jak najlżejszy, podobnie jak przynęta. Wiosną doskonale się sprawdzają „słupki” złożone z mikro kulki (8 mm) i ziarna kukurydzy, przedzielonych kawałkiem wypornej pianki. Ważne jest, aby przynęta opierała się o dno, a nie unosiła nad nim. Często używam też niewielkich kulek (do 14 mm), neutralnie wyważonych (fot. 5). Kulki o bazie rybnej lub neutralnej z minimalnym stężeniem atraktorów. Wiosną nigdy natomiast nie biorę ze sobą żądnych dipów, ani boosterów, zostawiając je na cieplejsze pory roku.
Kwietniowe łowy sprowadzają się zazwyczaj do kilkugodzinnych lub całodniowych zasiadek. W tym miesiącu nie gustuję w rozbijaniu namiotu i zabieraniu ze sobą „ton” sprzętu. Takie lekkie łowy są dobrym wstępem do nadchodzącego, właściwego sezonu, który rozpocznie się już w maju. Właśnie teraz wyciągam nieco zakurzone lekkie wędziska o krzywej poniżej 2,5 lbs i zakładam na nie równie lekkie baitrunnery z żyłką główną 0,30 mm. Wiosenne karpie są jeszcze nieco ospałe, więc holowanie ich na trzyipółfuntowe wędziska wydaje mi się nieporozumieniem. A poza tym, to prawdziwa przyjemność móc poczuć dyszkę na lekkim, parabolicznym kiju. Od razu odżywają wspomnienia czasów, kiedy karpie łowiłem wyłącznie na takie wędziska, bo innych po prostu nie było (fot. 6).